Layopi Games – Gdy diabeł mówi dobranoc

Byli pracownicy oskarżają szefa o kłamstwa, niewypłacanie pensji i wyrzucenie ich prywatnych rzeczy na śmietnik. W rozmowie z PolskiGamedev.pl prezes odpowiada krótko: „To bzdury”.

Lawinę uruchomił Wojciech Gruszczyk z PPE.pl, do którego zgłosili się zwolnieni twórcy z Layopi Games (Devil’s Hunt). Zgodnie donieśli, że w miniony piątek studio ogłosiło upadłość, co więcej – twierdzili – w kiepskim stylu.

Katalog oskarżeń, jakie padły pod adresem prezesa Pawła Leśniaka zarówno na łamach PPE.pl, jak i w serwisie gowork.pl, okazał się przepastny. Brak wypłat za ostatnie trzy miesiące, kiepskie zarządzanie, mydlenie oczu współpracownikom. Ci, którzy stawili się w biurze pod koniec tygodnia, mieli zastać (tu nie ma zgodności) albo sformatowane komputery, albo firmę zamkniętą na cztery spusty. Jednak najbardziej przemawiał do wrażliwości czytelników inny obrazek: kosze na śmieci (rzekomo) wypełnione prywatnymi przedmiotami ludzi, którzy właśnie stracili źródło utrzymania.

Nieudane łowy

By wytłumaczyć upadek Layopi Games, musimy cofnąć się w czasie do połowy września ubiegłego roku. „Polska odpowiedź na Devil May Cry” zbiera wówczas popremierowe bęcki zarówno od graczy (51% pozytywnych opinii na Steamie), jak i krytyków (średnia na poziomie 47%). Rozstrzał ocen jest co prawda spory, ale jeśli coś recenzentom się podoba, to głównie jakość tekstur. Screen Rant pisze o „śmiesznie kiepskiej fabule i przestarzałej mechanice”, a wtórują mu m.in. COGconnected („na to polowanie nie warto się wybrać”) oraz rodzime CD-Action („wszystko tu trzeszczy, jęczy i zawodzi”).

Gdy pytam o tamten czas Mateusza(*), ten wspomina: – Nastroje spadły. Momentalnie nastąpił wysyp informacji o bugach, pojawiły się negatywne oceny dziennikarzy, którzy dostali do recenzji rozgrzebaną wersję. Wciąż pracowaliśmy nad patchami, tyle że te powstawały wolno, bo mieliśmy spore problemy z kodem i optymalizacją.

On i reszta zespołu wie zresztą, co się święci. – Przez ponad cztery lata (czyli do momentu wydania) nie było opóźnienia wypłat. Nigdy jednak nie ukrywałem, że finansowanie zabezpiecza pierwszy projekt, a co będzie później – zależy od jego wyniku – tłumaczy w rozmowie z PolskiGamedev.pl Leśniak, szef Layopi Games i autor książkowej „Równowagi”, na której bazował Devil’s Hunt.

We wrześniu pensje spływają zgodnie z planem, jednak później robi się nerwowo. Leśniak: – Nie mieliśmy środków na wypłaty za październik i listopad, ale nie mieliśmy również informacji o sprzedaży, choć recenzje wyszły, jakie wyszły… Mimo wszystko udaje mu się zorganizować pieniądze na dwa kolejne miesiące. Każdy z trzech zapytanych przez nas byłych pracowników przyznaje, że je otrzymał (choć za listopad – w dwóch ratach).

Sprzedażowa klęska

Zespół opracowuje łatki i powoli przymierza się do nowego projektu, wówczas jednak spływają prognozy sprzedaży i nadzieja pryska. Leśniak nie może podać oficjalnych liczb, musimy więc poprzestać na danych SteamSpy’a, według których Devil’s Hunt rozszedł się w nakładzie ok. 5 tys. egzemplarzy. To o wiele za mało.

W grudniu prezes zdaje sobie sprawę, że nie będzie w stanie dłużej utrzymać Layopi Games. – Zebrałem zespół i powiedziałem im wprost: jest gorzej, niż myśleliśmy. Nie mamy pieniędzy. Na spotkaniu oznajmia, że nie chce zamykać studia bez walki i spróbuje znaleźć inwestora. Dominik Gajewski (VFX artist) precyzuje: – Leśniak powiedział, że próbuje zrobić deal na kolejny projekt i finansowanie. Plus: deal „przetrwalnikowy”, przez pół roku mieliśmy robić outsource. Ci, którzy zostali, byli na bieżąco informowani, jak to wygląda.

Większość rzuca wówczas umowami. – Spora część zespołu przyszła do mnie wtedy i szczerze powiedziała, że nie może sobie pozwolić na kilkumiesięczne oczekiwanie na wypłaty. Oznajmili, że będą się podpisywać z innymi firmami. Odparłem: jeśli macie taką możliwość, to tak zróbcie. Nie wiedziałem czy i kiedy uda mi się wyjść na prostą – kwituje Leśniak. Artur(*) uważa, że był to początek końca Layopi. – Widząc sytuację w firmie, chyba wszyscy zaczęli szukać nowych opcji. Nawet ci, co zostali, i tak brali udział w rekrutacjach.

Krajobraz po bitwie

O tym, jak Leśniak stara się ratować studio, krążą w biurze różne plotki. Jeden z moich rozmówców twierdzi, że prezes szukał pożyczki bankowej… sęk w tym, że była to raczej pożyczka bajkowa. – Nie było mowy o żadnej pożyczce – replikuje sam zainteresowany i prostuje, że owszem, szukał, ale inwestora. Nie udało się. Gajewski gorzko puentuje, że „ludzie od dealów się nie spieszyli”.

Przychodzi styczeń. W biurowcu przy placu Gugalskiego 1 hula wiatr; niedobitki Layopi zajmują się konsolowymi konwersjami Devil’s Hunta, acz idzie im jak po grudzie. Prezes: – Mieliśmy obsuwy z portowaniem. One nie wzięły się stąd, że siedzieliśmy tam w pełnym składzie i pracowaliśmy. Postawmy sprawę jasno: na przełomie stycznia i lutego zespół można było zliczyć na palcach jednej ręki. Pozostałym nie zlecałem żadnych zadań, czekali na rozwój sytuacji, w każdej chwili mogli podjąć się innej pracy.

Według Artura w styczniu twórcy otrzymali informację, że „coś się udało załatwić” i że wypłaty będą spływać normalnie (jakby na potwierdzenie tych słów na kontach pracowników pojawiła się druga rata za listopad). – Ale, jak widać, nie wypaliło – wzdycha. Efekt? – W lutym ludzie albo nie przychodzili do pracy, albo przychodzili, ale pracowali nad własnymi projektami.

Gdy pytam Leśniaka, czy ten „zespół, który można było zliczyć na palcach jednak ręki” otrzyma zaległe wynagrodzenia, ów odpowiada nieco zawile. – Jako prezes miałem obowiązek ogłosić upadłość, co zrobiłem. Z tego co zostało mi wytłumaczone przez prawnika, który przygotowywał niezbędną dokumentację, zaległe wynagrodzenie zostanie uregulowane z pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży Devil’s Hunta na pecetach, oraz z masy upadłościowej(**). Jak dodaje, jest w stałym kontakcie z osobami, które przez ostatnie miesiące urabiały się przy portach. (Inna rzecz, że nie wiadomo, czy wersje na PS4 i XBO zostaną ostatecznie wydane).

Layopi na śmietniku, ale własność pracowników – nie

Wiedząc, że Layopi nie ma środków na opłacanie biura (i że nie potrzebuje biura! Pamiętajmy, że od miesięcy w studiu funkcjonowała jedynie „szkieletowa załoga!”), Leśniak idzie do właściciela budynku i sugeruje mu wynajęcie części powierzchni podnajemcy. Zaczyna się wyprowadzka – Dwie albo trzy osoby, które wówczas były w firmie, zaczęły zbierać swoje rzeczy… ale poza nimi nikt już nie miał w studiu rzeczy, bo nikt już w studiu nie pracował!

Scena, w której pracownicy pojawiają się tłumnie pod drzwiami Layopi Games, by ze zgrozą odkryć, że biuro jest puste, to mrzonka. Według Leśniaka w piątek na miejscu stawiły się dwie osoby, z czego jedna przyszła wyłącznie po to, by odebrać PIT-a. Prywatne przedmioty zostały zaś tam, gdzie zostawili je ich właściciele. Tę wersję udaje mi się potwierdzić u dwóch anonimowych źródeł.

Frycowe debiutanta

Część z moich rozmówców zwolniła się w grudniu. Część została na placu boju do końca. Mają z Layopi różne wspomnienia. Mateusz ocenia, że „niewypłacanie pensji i kręcenie w tej sprawie jest karygodne”. Gajewski nie ma natomiast żalu, bo wiedział, na co się pisze („ale z Pawłem lepiej się zgubić, niż z innym odnaleźć”).

Gdy pytam o przyczyny porażki Layopi, podają różne odpowiedzi. Mateusz narzeka na partnerów biznesowych Leśniaka, którzy „nie znali realiów branży”. Gajewski uważa, że prezes musiał zapłacić frycowe debiutanta (gdyż wcześniej nie był związany z branżą). Przypomina w tym kontekście nietrafioną decyzję o zatrudnieniu byłych pracowników Platige Image, którzy zapukali do studia z ofertą wykonania cinematików. O tę ostatnią kwestię udaje mi się zresztą zagadnąć prezesa. Ten szczerze wyznaje: – To zdecydowanie największa wtopa studia przez cały okres jego istnienia. Powiedzieli, że całość zajmie im trzy miesiące. Trwało 3-4 razy dłużej, a i tak tego nie dowieźli. Wszelkie próby przerzucenia tych osób do pracy nad grą kończyły się tym samym rezultatem – wszystko trafiło do śmietnika. Gajewski dopowiada: – Była wśród nich osoba, która niby robiła przy Wiedźminie i trailerze do Cyberpunka… ale okazało się, że koleś czyścił skany trupa na trzecim planie.

Epilog

Studio, które miało pożenić miłość do gier i literatury, zgasło na dzień przed walentynkami. Jego jedyna gra traktuje o niejakim Desmondzie, który po śmierci podpisał pakt z diabłem i stał się jego egzekutorem. Po premierze zarówno on jak i Leśniak dowiedzieli się, że choć umów należy dotrzymywać, egzekwowanie należności bywa piekielnie trudne.

 

(*) na prośbę niektórych z byłych pracowników Layopi ich imiona zostały zmienione.

(**) Dodajmy jednak, że – zgodnie z przepisami prawa restrukturyzacyjnego – w pierwszej kolejności zostaną pokryte koszty postępowania i zobowiązań masy upadłościowej (wynagrodzenie syndyka, koszty archiwizacji, itp., itd.), a w drugiej: zobowiązania względem pracowników.