Dying Light: Hellraid debiutuje po 7 latach… i zbiera kiepskie oceny

Lub po czterech miesiącach, zależy, jak na to patrzeć.

Burzliwą historię Hellraida opisywaliśmy chociażby w tym miejscu. Grę, którą szykowano na polską odpowiedź na Dark Messiah of Might & Magic, oficjalnie zapowiedziano w zamierzchłym 2013. Miała ona zabrać znaną z Dead Island mechanikę walki bronią białą do gotyckiego lochu i pozwolić nam na zmierzenie się z hordami szkieletów i piekielników. Oficjalnie prace ustały w maju 2015, acz Techland nigdy nie skasował tytułu, a jedynie „zamroził go”.

Z zamrażarki pomysł wyciągnięto w kwietniu, tyle że wrócił on nie jako samodzielna produkcja, ale płatne DLC do pierwszego Dying Lighta. Po jego zakupie w Wieży pojawia się automat, za pośrednictwem którego możemy odpalić… grę szkatułkową? (A zatem przenieść się do czeluści piekieł).

Nie obyło się bez opóźnień, ale dodatek jest od wczoraj dostępny. Jego zwiastun premierowy punktuje najważniejsze nowości: posępną atmosferę, quasiśredniowieczne uzbrojenie, rozpadające się na kostki szkielety, umykanie przed kulami ognia oraz wzorowanego na demolisherze bossa.

Hellraid nie doczekał się jeszcze recenzji krytyków, ale noty pierwszych graczy nie nastrajają optymizmem. Gdy piszę te słowa raptem 41% ze 178 ocen steamowych użytkowników jest pozytywnych. Rozszerzenie da się ponoć ukończyć bardzo szybko (w ok. godzinę), przeciwnicy to jedynie reskiny oryginalnych oponentów, a nowego rynsztunku znajdziemy jak na lekarstwo. W dodatku weterani narzekają na niewielki poziom trudności.

Podobać się natomiast mogą atmosfera, nowa muzyka i moce oponentów. Jednak w zgodnej opinii odbiorców Techland powinien zaoferować nam nie dodatkową zawartość, ale pełnoprawną grę w świecie fantasy (co kiedyś się zresztą wydarzy).