The Medium: Dorociński i Rosati o pracach nad grą

Oddajmy głos obsadzie „polskiego Silent Hilla”.

Doświadczenie przed monitorem? Niewielkie. Wchodzący w dorosłość Marcin grał w Doomy (te klasyczne) i Medal of Honor, kilkuletnia Weronika rywalizowała z bratem w Mario. Dorociński ma natomiast na koncie kilka ról dubbingowych (wcielał się m.in. w komandora Sheparda w polskiej wersji Mass Effecta), a Rosati: skromny epizod z motion capture (do animacji „Max & Me”).

Jak Despero z „Pitbulla”

Wszystko zaczęło się dwa i pół roku, gdy Bloober Team zaprosił ich do biurowca przy Cystersów 9. Pokazali grafiki koncepcyjne, wczesne buildy, opowiedzieli o postaciach, wprowadzili w podstawy mechaniki. Wyglądało to wszystko obiecująco. Sesje motion capture trochę się jednak opóźniły, acz z najlepszej możliwej przyczyny. Gdy przedstawiciel Bloobera zadzwonił, że za miesiąc będą gotowi do zdjęć, Rosati odparła, że za miesiąc rodzi.  Trochę im zrujnowałam plany, jestem bardzo wdzięczna, że poczekali aż dojdę do siebie – taktownie dodaje. Na plan przyjechały już we dwie.

Aktorka wcieli się w Marianne, medium, które lawiruje między rzeczywistością a światem duchów. Czyli właściwie w kogo? – pytam. – Badass superwoman – śmieje się. – Porównałabym ją do francuskiej agentki z czasów drugiej wojny światowej, którą zagrałam w amerykańskim serialu „Supernatural”. Też miała zdolności, też była bardzo sprawna fizycznie, też miałam treningi do tej roli.

O tym, kogo sportretuje, Dorociński opowiadać na razie nie może (acz obiecuje, że co nieco dowiemy się w sierpniu). Gdyby jednak miał porównać nowego bohatera do tych już dobrze znanych, powiedziałby: – Że jest solidny i konsekwentny jak Tadeusz z „Róży”, że jak chwyci, to nie puści, jak Despero z „Pitbulla”, że jest tajemniczy jak Ryszard Kukliński z „Jacka Stronga”. I może uzupełnił, „że z aż taką tajemnicą nie miał w filmie do czynienia. Taką postać chciałby jeszcze zagrać”.

To ten moment tekstu, w którym pada nieśmiertelne pytanie: „Czym różnią się sesje motion capture od gry w filmie?”

Dorociński: – Gdy weszliśmy na plan, to była ciężka fizyczna praca. Trzeba być bardzo sprawnym. To, z czego jestem najmocniejszy, czyli sceny aktorskie, momentami wychodziły żartobliwie w czasie mocapu. Koledzy, którzy mi partnerowali, nie do końca kumali, że ja muszę wejść w emocje, że próbuję tu grać… oni mi podawali książkę i skupiali się na tym, że ona musi być na wysokości przedmiotu, który pojawi się w grze… Myślałem, że muszę się tu Stanisławskim przygotowywać, wchodzić w postać, a to kompletnie nie o to chodziło. Chodziło o powtarzalność i o sprawne poruszanie się w danych płaszczyznach.

Rosati: – To jest zupełnie inny tryb pracy, to nie ujęcia aktorskie, ale raczej fizyczne. Jasne, są sceny, w których ważny jest wyraz twarzy, trzeba wejść w postać, trzeba przeżywać emocje… ale najważniejsze jest ciało. A ja jestem aktorką raczej oszczędną. Musiałam się przyzwyczaić do tego, żeby wyrażać swoje emocje ciałem. Poza tym ważne było, żeby kamera złapała mój styl chodzenia, biegania i skakania, momentami czułam się jak na zajęciach z rytmiki.

Co trzeba było nagrać?

Cutsceny (tu czasem aktorów zastępowali zawodowi kaskaderzy), wspomniane chód, bieg i skakanie… ale też idle, a więc momenty, w których postać nie zajmuje się niczym konkretnym. Oddajmy głos Dorocińskiemu: – Stoisz, przestępujesz z nogi na nogę, to jeszcze tak, tu ręka, zgięcie, a teraz inaczej – wspomina. Trzeba też było zarejestrować, oblepiwszy twarz aktorów markerami – mimikę. – Uśmiech taki, grymas taki, zmarszcz czoło. Tu luz, tu nie musisz się uśmiechać, bo na ujęciu nie widać głowy. Żmudna, jubilerska robota, nagraliśmy cały wachlarz rysów twarzy.

Najlepszym przyjacielem mocapowego rekwizytora jest srebrna taśma, którą skleja rozmaite bibleloty, by te „ogrywały” na planie broń. Rosati ta umowność jednak nie zaskoczyła. – Na tym polega mój zawód, nawet jeżeli mamy broń, to nigdy nie jest to prawdziwy pistolet. Gdy wcielałam się w postać agentki w „Supernatural”, miałam zadźgać nożem esesmana. Tyle że nóż był plastikowy, co więcej: jak się go wbijało, to się chował do środka. Są różne przekłamania, jestem do nich przyzwyczajona. Wszystkie rekwizyty, z którymi gram, nie chcę nikogo rozczarować, to są atrapy.

Czego oczekiwać?

Czy są sobie w stanie wyobrazić efekty pracy nad The Medium? Gdy pytam Dorocińskiego, ów wraca do już użytej metafory. – Porównuję to do czegoś fizycznie mi znanego, a że jestem z zawodu technik obróbki skrawaniem, to do jubilerstwa. (Tylko nie obrabiałem metali szlachetnych, ale stal czy drewno, na tokarkach, frezarkach czy szlifierkach). Obrabiając jakąś tuleję albo szlifując jakąś powierzchnię byłem sobie w stanie wyobrazić efekt. Efektów robienia gier – nie.

Rosati dodaje, że choć do czwartego kwartału 2020 jeszcze sporo czasu, ogłoszenie The Medium już teraz wpłynęło na jej życie towarzyskie. – Wysłałam paru osobom link… I wiesz co? Mężczyźni zareagowali lepiej, niż gdybym grała u Spielberga! Mój brat, jak mu podrzucam trailery moich filmów, to powie coś, albo nie. Jak mu wysłałam zwiastun The Medium, dostałam natychmiast odpowiedź: „Ale czad”. Już naobiecywałam wszystkim, że zdobędę dla nich grę – śmieje się.

 

Więcej o The Medium dowiecie się z naszych wrażeń z godzinnego dema, które ogrywaliśmy jako jedyni na świecie. Dodajmy, że po jego zapowiedzi Bloober Team zanotował na giełdzie rekordową wycenę.

 

Zdjęcia: Grażyna Gudejko, Jacek Proszyk

Powiązane gry: