Nie robimy Cricolandu

Polakom wyszedł niezły cyrk. I nic dziwnego, bo showmani z Klabatera i Juggler Games bacznie przyglądali się Slay the Spire, Darkest Dungeon i Sid Meier’s Pirates.

Gdy pytam o postrzeganie cyrku, Michał Gembicki nie pudruje: na Starym Kontynencie kojarzy się on z Cricolandem i wysłużonymi maszynami z Niemiec, rozstawionymi na błoniach Stadionu Dziesięciolecia. – Ale w Stanach ewoluował on w inną stronę niż w Europie, a jego wizytówkami stały się przedsięwzięcia P.T. Barnuma i braci Ringling, które funkcjonowały jeszcze w latach 70. Do dzisiaj cyrk jest w USA czymś kultowym… i – dopowiada prezes Klabatera – magicznym. The Amazing American Circus ma przywrócić czar tego radosnego karnawału.

Hugh Jackman na opak

Pomysł na grę zrodził się po obejrzeniu „American Experience: The Circus”, czterogodzinnego dokumentu produkcji PBS. Reżyserka Sharon Grimberg przypomniała nim złoty wiek wędrownych trubadurów, akrobatów i klaunów, którzy w weekendy przyciągali do cyrkowych namiotów nawet kilkanaście tysięcy widzów. Dodajmy, że potraktowała temat uczciwie, nie przysłaniając watą cukrową i balonami horroru, jaki przeżywały podczas transportu i występów dzikie zwierzęta, a także osoby z niepełnosprawnościami, które wystawiano na pośmiewisko ku uciesze gawiedzi.

Nieco mniejszy wpływ miał na grę „Król Rozrywki”, unurzane w cekinach i brokatach hollywoodzkie widowisko, w którym w P.T. Barnuma wcielił się sam Hugh Jackman. Aktor sportretował przedsiębiorcę ze sporą sympatią… – Tyle że Barnum był nie tylko showmanem, ale i hochsztaplerem. Właśnie dlatego w naszej grze odegra on antagonistę – wyjaśnia Gembicki. Pierwsze skrzypce odegra natomiast nikomu nieznanym biznesmenie in spe, który właśnie odziedziczył namiot i garść wozów.

W tym samym czasie prezydent Roosevelt i królowa Wiktoria ogłaszą konkurs na najlepszy amerykański cyrk (tytułowy The Amazing American Circus). Zwycięzca będzie mógł wyprawić się – jako reprezentant USA – na europejskie tournee, sęk w tym, że karty wydają się rozdane, po latach objazdowych widowisk Barnum jest niekwestionowanym faworytem, a jego dominacji w cyrkowym światku nie może – przynajmniej na ten moment – zagrozić nikt.

Nieprzystępny cyrk

Zapytamy o rolę cyrku, Gembicki natychmiast wypala: – Oczywiście show, rozweselanie ludzi, sprawianie, że zapomną oni o trudach życia. To bardzo ważna misja, szczególnie w Stanach początku XX wieku, gdy rodził się kapitalizm, a w pewnych regionach wciąż panował Dziki Zachód.

To „show” już na wstępie nieco konfunduje. W przeciwieństwie do Slay the Spire i dziesiątek podobnych karcianek, nie zadajemy przeciwnikom (w tej roli: widzowie) obrażeń, ale staramy się im zaimponować. – Nawet jak testujemy grę, to gracze często pytają: „gdzie jest damage?”. Oni chcą zadawać obrażenia – wzdycha prezes. Do tego niuansu wcale łatwo się jednak przyzwyczaić. Kłopot w tym, że gra robi bardzo niewiele, by właściwie się odbiorcy wytłumaczyć.

Na cyrkową arenę wychodzi troje bohaterów (na początku dema: klaun, żonglerka i siłacz). Każdy z nich dysponuje talią kart, w której część kartoników generuje obrażenia (czy tam imponuje), a część rozmaite buffy i debuffy. Celem jest oczarowanie publiki, bo ta początkowo wyraża do cyrkowców nieprzychylne nastawienie, a swoje niezadowolenie wyraża w bardzo bezpośredni sposób (górnicy rzucają węglem, rewolwerowcy strzelają w powietrze). Każda z takich akcji sprawia, że stres artystów rośnie. A jeśli urośnie za bardzo – będą oni musieli zejść ze sceny.

Tu jednak garść pytań. Czym jest wskaźnik „star attraction” (i jak się go ładuje)? Za co odpowiada charyzma? Co dają poszczególne buffy? Czym skutkuje napełnienie paska stresu? Ile kart mogę użyć? Co mogą zapewnić kule, które żonglerka gromadzi po niemal każdym ruchu? Dlaczego część kart znika z czasem na kupce i jak je stamtąd wydobyć? Z początku The Amazing American Circus bombarduje gracza masą mechanizmów, które każe przyswoić już, teraz, natychmiast. Tymczasem na samouczek składają się ściany tekstu (zresztą nie tłumaczą one wszystkiego). Niby wystarczą dwa występy, by wyczuć zależności między poszczególnymi kartonikami i wykrzesać z trupy efektowne combo… ale warszawski cyrk marnuje okazję, by zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Na osłodę: katalog artystów jest całkiem zróżnicowany. Siłacz to tank, który skupia się na bronieniu drużyny przed atakami, klaun gwarantuje rozmaite modyfikatory, a żonglerka może kąsać słabymi atakami lub odczekać kilka tur, by naładować jeden potężny. Ogółem cyrkowców ma być 12, każdy z nich dysponuje zaś 15 rodzajami kart. Pomysłowi wydają się także oponenci; przykładowo obok górników występuje sztygar, który co kilka tur wzywa na widownię kolejnych pracowników. Dama siada na trybunach wraz z lokajem i pokojówką, a ci regularnie wzmacniają ją buffami, podrzuca też do naszej talii niechciane kartoniki.

Podróż za jeden uśmiech

Obok dylematów taktycznych pojawią się i strategiczne. Po każdym udanym występie zyskujemy punkty sławy oraz pieniądze za bilety. Te ostatnie inwestujemy w rozwój taboru, na który ogółem złoży się 11 wozów; vide kuchnia polowa, w jakiej przygotowujemy posiłki na podróż albo namiot medyka, gdzie leczymy artystów z dziwactw i kaprysów, jakich nabawiają się podczas show. Każdy z takich „budynków” możemy rozwinąć na dwóch ścieżkach, po pięć instancji każda. Osobno awansujemy artystów, którzy z czasem zyskują nowe karty (lub ulepszenia tych już posiadanych) oraz poprawiają swoje statystyki. Obozowisko ma pełnić podobną rolę do miasta w Darkest Dungeon, o „menadżerskim” aspekcie zabawy trudno jednak na ten moment przesądzać, bo w demie ograniczono się do raptem trzech wozów.

Niełatwo też wyrokować o podróżach po mapie świata. – Naszą inspiracją, bardzo emerycką, był klasyczny Oregon Trail. Nieco bliższą: Piraci Sida Meiera – mówi Gembicki. USA podzielono na 120 regionów, w których spotkamy znane figury z epoki (Henry Ford, Buffalo Bill, agenci Pinkertona) i rozmaite postaci rodem z amerykańskiego folkloru (Sasquatch, Wendigo, Człowiek-krokodyl). Nie zabraknie także wydarzeń losowych, w tym naigrywania z memicznego „You Have Died of Dysentery”, które rozsławił wspomniany Oregon Trail.

Warszawiacy szykują nam hołd dla amerykańskiego kina drogi, karciankę o intrygującej mechanice i piękną pocztówkę z XX-wiecznego karnawału. Pocztówkę, dodajmy, napisaną z wrażliwością: twórcy deklarują, że 1% przychodów przeznaczą na działalność organizacji, które walczą o wyswobodzenie cyrkowych zwierząt, a scenariusz nie ucieknie od trudnych tematyk. – Barnum i bracia Ringling zrobili duże pieniądze na procederze, bardzo przykrym zresztą, stręczenia „freaków”: bliźniąt syjamskich, gigantów (o których twierdzili, że są przedstawicielami ludu olbrzymów) czy kobiet-syreny… i to też jest aspekt, na który chcemy odpowiedzieć w grze – puentuje Gembicki.