Chiny wstrzymują premiery nowych gier? Bzdura…

…acz walka z „uzależnieniem od gier” zbierze swoje żniwo – tłumaczy Damian Jaśkowski, ekspert Fundacji Indie Games Polska.

Lotem błyskawicy sieć obiegł artykuł South China Morning Post. Nic dziwnego, bo redakcja dotarła do kuluarowych wieści ze spotkania przedstawicieli chińskiego Urzędu ds. Publikacji z czołowymi wydawcami; urząd miałby rzekomo zawiesić debiuty „gier online” (a praktyce: wszystkich gier, bo administracja nie stosuje rozróżnienia między produkcjami single i multiplayerowymi). A choć redakcja szybko opublikowała sprostowanie (mowa nie o „ zawieszeniu” debiutów, ale ich „opóźnieniu”), warto pochylić się nad sprawą.

O to, jak wygląda proces certyfikacji gry wideo w Państwie Środka, zapytaliśmy Damiana Jaśkowskiego, eksperta Fundacji Indie Games Polska. Na wstępie ów nadmienił, że choć spora część Chińczyków korzysta – za pośrednictwem VPN-a – ze Steama, równie wielu z nich funkcjonuje poza platformą Valve. Właśnie dlatego nadchodzące zmiany mogą budzić nerwowość.

– By gra ukazała się w Chinach, trzeba dogadać się z lokalnym partnerem, który przedłoży ją do dystrybucji. Następnie urząd sprawdza, czy spełnia ona określone wymogi, a więc – przykładowo – czy nie ma w niej krwi i scen przemocy. Jeżeli takowe nie występują – tytuł trafia do obrotu, w przeciwnym razie wraca do twórcy z informacją, które elementy nie spełniają założeń.

Kłopot w tym, że procedura – kontynuuje Jaśkowski – jest dość długa, zazwyczaj certyfikacja trwa od ośmiu do dwunastu miesięcy. Niektóre ze studiów rozsądnie przedkładają do oceny zaawansowanego builda, np. betę lub early access. Mimo to zdarza się jednak, że daty premier na Zachodzie i za Wielkim Murem dzieli nawet kilka lat.

Wracając jednak do doniesień South China Morning Post:

– Na ten moment nie są to oficjalne informacje, nie poznaliśmy ich przecież od rzecznika prasowego Urzędu ds. Publikacji, ale z przecieków ze spotkania z Tencentem, NetEase i kilkoma mniejszymi podmiotami. Spowolnienie procesu wydawania pozwoleń może jednak odbić się na developerach niekorzystnie.

To jednak nie koniec nowin z Państwa Środka. Tydzień temu Nasdaq donosił, iż „w odpowiedzi na rosnące zaniepokojenie potencjalnym uzależnieniem od gier” chiński Urząd ds. Publikacji zmniejsza ilość czasu, jaką gracze poniżej osiemnastego roku życia będą mogli spędzać przy produkcjach sieciowych. Wcześniej dzieci i młodzież miały do dyspozycji 3 godziny dziennie w wakacje, a 1,5 h w inne dni. Teraz: raptem godzinę, między 20:00 a 21:00 czasu lokalnego. W dodatku jedynie w piątki, soboty i niedziele. Równolegle urząd poinformował o „zwiększeniu częstotliwości i intensywności kontroli” developerów, którzy takowe tytuły tworzą.

Z pozoru wydawać by się mogło, że w uprzywilejowanej pozycji będą autorzy singlowych tytułów premium… ale Jaśkowski studzi emocje.

– Praktycznie rzecz biorąc mowa o grach online. W przypadku gier premium nie mamy przecież potrzeby rejestracji i stałego połączenia z internetem, w związku z czym taki „zakaz” trudniej wprowadzić w życie… ale ponieważ na stronach urzędu formalnie nie ma rozróżnienia między grami singlowymi a grami online – kto wie, co przyniesie przyszłość?

Dziś system działa następująco: by zagrać, Chińczyk musi zalogować się na swoje konto w grze. Jeżeli chciałby obcować z tytułem dłużej, powinien udowodnić, że jest osobą pełnoletnią, a więc podać numer dowodu osobistego (obcokrajowiec zaś: przesłać skan paszportu).

Przypomnijmy, że kilka miesięcy temu Fundacja Indie Games Polska uruchomiła serię bezpłatnych konsultacji, które pomogą niezależnym twórcom odnaleźć się na chińskim rynku. Więcej o jego specyfice dowiecie się z naszej audycji oraz z wywiadu z Damianem Jaśkowskim, który opublikowaliśmy w magazynie „PolskiGamedev.pl”.